Ilona cz.I



 

Wokół mnie panowała nieprzebrana ciemność. Szedłem jednak pewnie przed siebie i zdecydowanie stawiałem kroki. Coś wewnątrz mnie mówiło mi, w którą stronę mam podążać, więc szedłem tam i to ”w ciemno".

Nagle, tuż przede mną pojawiło się małe światełko. Światełko potężniało z każdym moim krokiem. W końcu z niego wynurzyła się jej postać.

Ona. Tak, to była właśnie ona. Ona jedyna, wyśniona, wymarzona, którą wizualizowałem sobie od wielu wielu lat.  Dla niepoznaki i żeby nikt, a szczególnie ona nie zorientowali się zbyt szybko, to nazywałem ją z angielska She, było to bardzo wygodne i bezpieczne.

Stanęliśmy naprzeciwko siebie w odległości wyciągniętego ramienia. To ona była światłem. Świeciła bardzo wyraźnie, ale nie musiałem mrużyć powiek. Jej światło było bardzo łagodne i nie podrażniało gałek ocznych. Nagle zrobiło mi się ciepło i miło. 


She była całkiem naga. Pożerałem więc wzrokiem ten piękny obraz, który coraz wyraźniej rysował się przede mną. Był zachwycający i od razu zaparł mi dech w piersiach. Był on najwspanialszym aktem, jaki widziałem w swoim życiu. Postać She była idealna. Nie mam tutaj jednak na myśli obecnego kanonu kobiecej urody. Była idealnie kobieca. Przypominała posąg Wenus z Milo. Piękna, po prostu piękna. No i miała obie ręce.

She miała duże i zgrabne piersi, zaokrąglone biodra, smukłe nogi, delikatnie owłosiony wzgórek łonowy, czarne, pofalowane włosy spadające wodospadem na jej plecy. 




Zauważyłem, że i ja jestem nagi. Nieco się tym faktem zawstydziłem, ale trwało to krótko.

She uśmiechnęła się do mnie wesoło.

- Nareszcie do mnie trafiłeś – odezwała się – Nareszcie tu jesteś. Długo to trwało, bardzo długo. Błądziłeś gdzieś daleko, ale nagle okazało się, że wszystkie drogi prowadzą do mnie.

- W głębi serca od początku tak uważałem – powiedziałem i odważnie spojrzałem prosto w jej oczy.

- Dlaczego więc nie przyszedłeś do mnie wcześniej?

- Nie wiem. Może czułem, że wtedy jeszcze nie nadszedł nasz czas. Może się bałem, a może byłem po prostu głupi.

- Najważniejsze, że wreszcie jesteś. Czekałam na ciebie.

- Ja także bardzo się cie...

She przerwała moją wypowiedź zbliżając swoje usta do moich. Zaczęliśmy się czule i namiętnie całować. Objęła mnie mocno za szyję, a ja ją w biodrach. Przywarliśmy do siebie bardzo blisko.

Nasz pocałunek trwał bardzo długo, był niezwykle namiętny, mokry i śliski. Tak właśnie całują się kochankowie. Tak właśnie my się całowaliśmy.

Nasze języki wprost oszalały ze szczęścia i namiętności. Były jak dwa węże w miłosnym tańcu. Wiły się, dotykały, ocierały o siebie...

Oboje byliśmy już rozgrzani i ciepło buchało z nas, jak z hutniczych pieców. Podniecałem się coraz bardziej. Moja erekcja była coraz silniejsza. To był najbardziej widoczny objaw mojego podniecenie. She wyczuła to od razu, bo natychmiast opuściła prawą rękę i zamknęła dłoń na moim sztywnym członku.

Ja przesuwałem dłońmi po jej plecach i pośladkach. Moje palce były niczym pielgrzymi błąkający się po ciele She to tu i tam, niby bez celu. 




Nie odrywaliśmy długo od siebie swoich ust. To był bardzo długi pocałunek i z każdą sekundą czułem się coraz bardziej błogo. Normalnie rozpływałem się w tym cieple i słodyczy. Miękłem w nogach, ale dzielnie wytrzymałem tę chwilę słabości. Poza tym nic u mnie nie było miękkie. Z każdą sekundą też wstępowałem coraz bardziej do nieba. Coraz wyżej i wyżej. Dobrze, że nigdy nie miałem lęku wysokości.

Cudownie. Było naprawdę cudownie i zanosiło się, że z każdą chwilą będzie jeszcze lepiej.

- Nareszcie - wyszeptała She

Przetrwaliśmy na chwilę swój pocałunek, aby zaczerpnąć powietrza i popatrzeć sobie głęboko w oczy. W oczach She widziałem dokładnie swoją twarz. Odbijała się w nich jak w zwierciadle. Wszystko było widoczne jak na dłoni. Moje były przesłonięte lekką mgłą. Taki zamglony "od kochania" wzrok widywałem na starych ślubnych fotografiach.  Teraz ja tak wyglądałem.

- Nareszcie - powtórzyła She - Wreszcie cię mam. Wreszcie cię schwyciłam i nie wypuszczę tak łatwo.

- Spełnia się moje największe i najskrytsze marzenie - wyznałem szczerze - Trzymam cię w objęciach. Namiętnie całuję. Dotykam. To najpiękniejsze chwile mojego życia.

- Będą jeszcze piękniejsze – wyszeptała She - Tylko czy ty będziesz chciał tam ze mną iść?

- Chcę. Chcę - powtórzyłem dla wzmocnienia efektu - Weź mnie tam. Bardzo chcę tam z tobą iść.





She odsunęła się ode mnie na wyciągnięcie ramion. Patrząc prosto w moje oczy przykucnęła, chwyciła dłonią sterczącego członka i pocałowała jego czubek. Zrobiła to, jakby witała się ze swoim kolegą, przyjacielem lub bratem. Było to całkiem niewinne, ale miało w sobie wiele czułości, delikatności i uczucia. Po chwili jednak zmieściła go całego w swoich ustach. Bardzo szybko i gwałtownie. Jakby chciała go połknąć.

Oczywiście, nic takiego nie nastąpiło. Otoczyła go ciepłem swoich ust na kołdrze ze swojego języka.

Poczułem się bosko.

She tymczasem zademonstrowała całą gamę pieszczot oralnych. Długo by opisywać każdą sztuczkę, którą zaprezentowała, aby tylko zrobić mi dobrze.

To było po prostu nieziemskie, gdy czubek jej języka sunął po szwie mosznowym a potem wzdłuż cewki moczowej aż do jej ujścia. Albo, gdy dotykała przestrzeni pomiędzy jądrami a odbytem. O niezliczonej ilości pocałunków już nie wspomnę. Było mi cudownie. Nie chcę używać określenia, że było to mistrzostwo świata, bo przecież nie były to zawody, a She nie startowała w żadnym konkursie. Po prostu robiła mi dobrze ustami z pełnym uczuciem i oddaniem wkładając w to dużo pasji.

I jakbym oddzielił się od swojego ciała. Widziałem wszystko z boku. Na pierwszy rzut oka mógłbym pomyśleć, że to zupełnie niezłe porno, ale nie... To nie było porno pozbawione jakichkolwiek głębszych uczuć. To było coś wręcz przeciwnego.


She ssała niezmordowanie mojego penisa raz po raz zmieniając częstotliwość pieszczot. Raz gnała szybko do przodu, jak rajdowiec, by po chwili zwolnić do tempa żółwia. Od mojego członka aż do mózgu wyszły bardzo wyraźne impulsy, a stamtąd rozchodziły się rozkoszą po całym ciele. Coś genialnego...




Całowałem jej wzgórek łonowy. 

Określenie słodka cipka, to było za mało. Chociaż zawsze zastanawiało mnie jak cipka może być słodka, skoro jest bardziej kwaśna niż słodka.

Ale nie czepiajmy się szczegółów. To nie jest ważne! 

Była słodka i tyle!

To był prawdziwy cymes.

Jej wagina miała w sobie wszystkie dostępne smaki świata - od słodkości aż do lekkiej kwaśności. Taki właśnie smak powinna mieć prawdziwa kobieta, którą She była w każdym detalu.


Pieściłem wargami i językiem jej słodziutką piczkę. Była bardzo wilgotna i słodki nektar wylewał się z wnętrza obfitym strumieniem, a ja spijałem go łapczywie, jakbym od wielu dni nic nie pił.

Miałem wrażenie, że z każdą chwilą ona otwiera się dla mnie bardziej. 

Wysyłała już bardzo wyraźne sygnały. "Wejdź we mnie, wejdź we mnie. Czekam na ciebie. Jestem gotowa. Wejdź we mnie. Chcę ciebie. Bardzo ciebie chcę. Jestem twoja. Bierz mnie. Weź mnie. Wejdź we mnie! "


Zrobiłem to więc. Przytknąłem swojego penisa do uchylonego wejście i wepchnąłem go do środka pomiędzy wargi sromowe. She jęknęła z rozkoszy i wbiła paznokcie w moje ramiona powodując lekki ból. Ten ból był jednak całkiem rozkoszny i do zniesienia przeze mnie. Właściwie to prawie wcale go nie zauważyłem. Tylko takie małe ukłucia. Nic takiego i znaczącego.

Byłem w środku She. Zdobyłem ją. Byłem w niej. To był mój Mont Everest.

Zacząłem delikatnie poruszać się w jej mokrej, różowiutkiej szparce....


c. d. n. 




Zdjęcia: www.sexeo.pl 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

CIOTKA KATARZYNA Cz. I

Moja słodka hijastra

Złota Fantazja – Bianka cz.I