Nieskomplikowana historia cz.II


Kąpiel przyniosła mi dużą ulgę. Była prawdziwym błogosławieństwem. Wycierałem się ręcznikiem stojąc przed dużym lustrem. Spojrzałem na swoje odbicie. 

Niewiele mam wspólnego z ideałem człowieka witruwiańskiego. No, może oprócz faktu, że też jestem człowiekiem. 

Człowiek witruwiański to rysunek Leonarda da Vinci z roku 1490. Rysunek przedstawia figurę nagiego mężczyzny w dwóch nałożonych na siebie pozycjach, wpisaną w okrąg i kwadrat.

Rysunek stanowi ilustrację do fragmentu Księgi III traktatu „O architekturze ksiąg dziesięcioro” Witruwiusza, poświęconego proporcjom ludzkiego ciała. Witruwiusz charakteryzuje ludzką sylwetkę jako będącą głównym źródłem proporcji klasycznego porządku architektonicznego. Wysokość dorosłego człowieka równa się w przybliżeniu szerokości jego rozstawionych ramion.

Według Witruwiusza wysokość człowieka to 10 modułów, gdzie moduł to wysokość głowy mierzona od brody do nasady włosów. Otwarta dłoń również ma długość jednego modułu.

Głowa człowieka ma wielkość 1/8-1/6 od wysokości piersi do góry, do miejsca, w którym zaczynają się włosy. Od włosów do podbródka dzieli się na trzy części: w górnej czoło, w drugiej nos, w trzeciej usta z podbródkiem. Długość mierzona od nadgarstka do łokcia jest długością stopy człowieka. Stopa to 1/7 człowieka, łokieć – 1/4, pierś – 1/4, szerokość rozstawionych ramion równa wzrostowi człowieka.

Człowiek witruwiański jest więc człowiekiem idealnymi. Homo doskonały. Aż strach się bać.

A więc homo doskonały, homo sapiens, homo erectus, homo przystojny, homo perfecto, homo idealny, homo hetero jednocześnie. I tak dalej.

Nigdy nie byłem idealny, nie jestem i nie mam szansy, aby takim się stać. Przynajmniej jeśli chodzi o zewnętrzną okrywę. Nie jestem oszałamiająco przystojnyi porywający za sobą rzeszę kobiet, gotową zrobić dla mnie wiele, abym tylko łaskawie spojrzał w ich kierunku.

Co innego Renata...




Renata do ideałów należała. 

Była blondynką. Cholerną jasnowłosą, naturalną pięknością. Liczyła 170 cm wzrostu. Waga oscylowała w granicach 65 kg. Jej oczy były koloru brązowego. Jeśli chodzi o wielkość piersi, to miała miseczkę C. Jej figura była klepsydralna, czyli: obwód biustu i bioder był do siebie zbliżony, a talia wcięta. Pośladki lekko odstawały od pleców. Miały kształt dorodnej gruszki. Brwi Renaty nie były zbyt cienkie, ale też nie były przesadnie grube i za bardzo przyciemnione. Jej usta były mięsiste. Rzęsy długie i gęste ale nie zahaczały o brwi. Cipkę pokrywał delikatny zarost. Kształtne nogi były, jak greckie kolumny podtrzymujące całość. Ideał w każdym calu. Od najmniejszego paznokcia u stopy aż do czubka fryzury.

Była piękna, zmysłowa, niezwykle eteryczna, pełna seksu, ale nie tego wulgarnego lecz niezwykle romantycznego i lirycznego. Była samą słodyczą. Niezwykle smakowitym batonikiem, którym można się nasycić. Była cukiereczkiem w eleganckim papierku.

Dopiero teraz spostrzegłem, że jej majteczki leżały na koszu na bieliznę. Podszedłem więc bliżej. Z ledwością pohamowałem się aby nie wziąć ich do ręki. Nie wiem czy Renata zostawiła je przez niedopatrzenie, czy też z rozmysłem, ale był to bardzo przyjemny widok.

Mimo orzeźwiającej kąpieli jeszcze trochę czułem zmęczenie. W noc poprzedzającą mój przyjazd spałem niewiele bojąc się zaspać na pociąg. Potem prawie cały dzień spędzony w podróży. Do tego dochodziły emocje związane ze zmianą miejsca zamieszkania, więc zdążyłem się tylko rozpakować i położyłem się na łóżku. Prawie natychmiast zasnąłem. Przed snem rozmyślałem trochę o Renacie.



Praktycznie do 11 roku życia wychowaliśmy się razem. To znaczy: obok siebie. Byliśmy dalszą rodziną. Nasze mamy były kuzynkami, mieszkaliśmy w bliskim sąsiedztwie, więc nic dziwnego, że taki stan miał miejsce. Na początku byliśmy jedynymilł dzieciakami na osiedlu, więc to zbliżyło nas jeszcze bardziej. Za dzieciaka trochę się Renaty obawiałem. Nie była zwykłą, typową dziewczynką bawiące się lalkami, ale wręcz przeciwnie. Była łobuziakiem. Typową "chłopczycą". To bardzo mi się podobało, ale budziło też moje obawy.

Lubiła dominować. Lubiła rządzić i można powiedzieć, że była egocentryczką. Zwykle bywało tak, że bawiliśmy się w to, w co ona chciała się bawić, a jeśli miałem jakieś obiekcje, to nie bawiliśmy się wcale. Na moje nieszczęście byłem zbyt uległy i podporządkowałem się. Teraz śmieją się z tego, że byłem klasyczną "miękką fają". Miało to jednak swoje plusy wśród zdecydowanej większości minusów.



To ona wymyśliła, abyśmy namacalnie sprawdzili różnice pomiędzy chłopcami a dziewczynkami. Wyszperaliśmy kiedyś w szufladzie kolorowe czasopisma dla dorosłych, gdzie wszystko było pokazane, jak na tacy. Byliśmy pod dużym wrażeniem i poszliśmy o krok dalej. Postanowiliśmy namacalnie sprawdzić owe różnice.

Innymi słowy: stojąc naprzeciwko siebie ściągnęliśmy majtki i przyglądaliśmy się najbardziej istotnej różnicy między płciami. To było niesamowite, gdy staliśmy naprzeciwko siebie goli od pasa w dół. Zaspokoiliśmy wtedy naszą ciekawość do końca. Nie pozostaliśmy bowiem wtedy na samym oglądaniu. Różnice między nami sprawdziliśmy też namacalnie. Pamiętam doskonale, jak Renata wzięła do ręki mój narząd intymny i bawiła się nim przez dłuższą chwilę. Ja zaś mogłem dotknąć jej muszelki. Teraz, gdyby tak się stało, to moje odczucia byłyby całkiem inne, ale tamte także zasługiwały na poczesne miejsce w mojej galerii wspomnień.

To się nam bardzo spodobało i "lekcje poglądowe" powtórzyliśmy kilkakrotnie. Poszliśmy nawet o krok dalej. To znaczy: bardziej Renata zrobiła ten krok. Kiedyś w ogrodzie pokazywaliśmy sobie nawet, i jak siusiamy. Różnica w tej prostej czynności była diametralna. Pamiętam też, jak któregoś dnia zawiązała na moim ptaszku aksamitną wstążeczkę, którą czasem spinała swe włosy. Zawiązała ją w bardzo kształtną kokardkę. O spaniu w jednym łóżku nawet nie wspominam, bo nie wydarzyło się wtedy nic takiego, może oprócz faktu, że lubiła położyć dłoń na moim instrumencie. Wsuwała ją pod piżamę i długo trzymała w garści. Ja zresztą odwdzięczałem się jej tym samym i trzymałem dłoń pomiędzy nogami Renaty nie mając jednak za co chwycić.

To wszystko było bardzo niewinne. Takie małe grzeszki młodości, które nawet nie należy rozpamiętywać w kategoriach grzechu, a tylko zwykłej dziecięcej ciekawości i chęci poznania 

Nawet nie wiem czemu przyszło mi to na myśl tuż przed tym jak uderzyłem "w kimę", chociaż pewnie da się to jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Może był to wstęp, swego rodzaju przygrywka do tego, co się między nami wydarzy w przyszłości. Nie wiem! 



Zdjęcia: www.sexeo.pl 


.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

CIOTKA KATARZYNA Cz. I

Moja słodka hijastra

Złota Fantazja – Bianka cz.I