Anaïs - Gdybyśmy byli po drugiej stronie lustra cz.IV



 

Nie ograniczyliśmy się tylko do manualnych pieszczot swych części intymnych. W pewnym momencie, jakby trafił w nas piorun. Zaczęliśmy się rozbierać. Odrzucaliśmy nasze ciuchy na podłogę. Wkrótce byliśmy tacy, jakimi stworzył nas Pan Bóg. Całkowicie nadzy. Nasze ciała były absolutnie piękne. Przyoblekając się w nagość stanowiliśmy dwie najcudowniejsze figury na świecie. Spleceni w miłosnym uścisku staliśmy się najpiękniejszym zjawiskiem.

Pieściłem każdy centymetr kwadratowy ciała Anaïs. Byłem nienasycony i nieposkromiony. Wiliśmy się na podłodze, jak dwa węże. Każdy nasz ruch był inny i niepowtarzalny. Brama rozkoszy otworzyła się przed nami, a jej fala zalała nasze ciała.

Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Znajdowaliśmy się w bliżej nieokreślonej przestrzeni. Nawet czas zatrzymał się na godzinie dwudziestej pierwszej, czterdziestej siódmej minucie i pięćdziesiątej drugiej sekundzie. I tak trwał. Sekundnik nie ruszył się nawet o milimetr. Magiczny moment wyrwany wieczności. Magiczna godzina...

Wszedłem w Anaïs. Nasz stosunek nie był tylko aktem mechanicznego zbliżenia dwóch osób przeciwnej płci. Miał w sobie duże pokłady metafizyki. Po prostu: wielki. Nie można go było ogarnąć rozumem., był niezgłębiony, nieodgadniony i ponadludzki. Od początku wiedziałem, że tak będzie. Długo czekaliśmy na tę chwilę i pielęgnowaliśmy ją w sobie. Nie było więc innych opcji.

Akt zbliżenia dwojga ludzi. Zbliżenia głębszego i bliższego niż kiedykolwiek.

Po wszystkim, gdy już oboje osiągnęliśmy szczyt leżeliśmy wtuleni mocno w siebie. Uspokajaliśmy się. Ten moment także jest magiczny. Moment odprężenia. Ostatnia faza stosunku równie ważna, jak i sam akt połączenia.

Zelżało napięcie moich mięśni, członek skurczył się a można i sutki także szybko powróciły do stanu pierwotnego. Czułem się genialnie i nic to, że wszedłem w okres refrakcyjny, w okres nieposłuszeństwa, kiedy nie będę zdolny do ponownego podniecenia. U Anaïs wszystkie procesy "tuż po" także przebiegały w normie. Oboje schodziliśmy z tej wielkiej góry, na którą z radością się wdrapywaliśmy jeszcze kilka minut temu. Leżeliśmy bez ruchu chłonąc swą bliskość.

Poczułem przemożną chęć zapalenia papierosa, ale powstrzymałem się. Nie chciałem wypuścić Anaïs ze swych objęć. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Zbyt długo na to pracowałem.

Cała fizjologia kobiety polega na tym, że ona wolniej się podnieca, ale jeszcze wolniej wychodzi ze stanu podniecenia. Anaïs wciąż mnie potrzebowała. Mojej bliskości, czułości. Byłem więc przy niej. Z własnej i nieprzymuszonej woli. Tak chciałem. Tego bardzo pragnąłem...





.....

Otworzyłem oczy. Prawie natychmiast usiadłem na łóżku. Przepiękny obraz zniknął. Zamiast niego pojawił się widok mojej sypialni zatopionej w nocnym mroku. Byłem spocony i ciężko oddychałem. Byłem napięty, jak struna gitary, a szczególnie czułem to poniżej brzucha. Moje podniecenie było bardzo silne. Krew zabójczo szalała w żyłach.

Przez chwilę w ogóle nie kontaktowałem. Nie wiedziałem gdzie jestem i co ja tu właściwie robię. Rzeczywistość powoli krystalizowała się Rozglądałem się dookoła próbując się w niej osadzić. Spojrzałem na zegarek. Była dokładnie trzecia nad ranem. "Cholera" – pomyślałem. Przeciągnąłem palcami po włosach. Wstałem i podszedłem do okna. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na balkon. Tam stanąłem przy barierce i zapaliłem papierosa. Musiałem się uspokoić, a nikotyna mogła mi w tym pomóc.

- O czym tak myślisz? - usłyszałem głos Anaïs.

Przestraszyłem się. Myślałem, że Anaïs stoi tuż za mną, ale nie... nie było jej tutaj. Ten głos dobiegał z mojej głowy. Był wyraźny i krystaliczny, jakby rzeczywiście była tuż obok.

- Nie mogę sobie poradzić z tym, jak bardzo jestem w tobie utopiony.

- To dobrze czy źle?

- Nie wiem - odpowiedziałem - naprawdę nie wiem. Nie wiem co o tym myśleć. Raz wydaje mi się, że to bardzo źle, a innym razem wręcz odwrotnie... I to mnie przerasta.

- Widzę co się z tobą dzieje. Mam nadzieję, że nie winisz mnie za swój stan.

- Nie. Mogę za to winić tylko siebie. Dopóki jednak pozostajesz tylko w moich marzeniach, to nic złego się nie dzieje. Chyba...

- Jestem więc twoim marzeniem.

- Największym... i jedynym jakie mam. Największym niezrealizowanym marzeniem

- I co z tym zrobimy? - spytała.

- Nie mam bladego pojęcia.

- Ja wiem. Musimy wreszcie zrzucić z siebie ten ciężar, który nas przyciska do ziemi.

Przez dłuższą chwilę panowało między nami milczenie. Oboje przetrawialiśmy w sobie to rozwiązanie. To było jakieś wyjście, ale bardzo niebezpieczne. Konsekwencje mogły być bardzo brzemienne w skutkach i niszczące nas całkowicie. Nie pozostałby kamień na kamieniu. To była ta gorsza opcja. 

- Oboje wiemy, że nie powinniśmy tego robić - powiedziałem cicho, prawie szeptem. Powinnaś na zawsze pozostać marzeniem, za którym mogę tylko gnać jak szalony i próbować złapać. Tylko tyle i aż tyle.

Gdybyśmy byli po drugiej stronie lustra pewnie nie przeżywalibyśmy takich rozterek. Nie męczyłbym się z tego powodu. Nie byłbym zawieszony w próżni, gdzieś pomiędzy dwoma światami, pomiędzy jawą a snem. Pomiędzy jedną a drugą stroną lustra.

Kuźwa... a po której stronie lustra jestem w tej chwili? Całkiem się zgubiłem. Nic już nie wiedziałem. Jak ja uwielbiam takie sytuacje?! Niech trafi to szlag!

- Pójdę już - usłyszałem głos Anaïs - a ty Jeśli zechcesz, to przyjdź do mnie...

Po tych słowach zapadła już tylko cisza.

Wypaliłem do końca papierosa, zgasiłem niedopałek w popielniczce i cicho wróciłem do swojej sypialni. Po drodze mijałem pokój Anaïs.




:

C. D. N. 

Zdjęcia: www.sexeo.pl


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

CIOTKA KATARZYNA Cz. I

Moja słodka hijastra

Złota Fantazja – Bianka cz.I