Nikola - szkice do obrazu cz. III








Całe mnóstwo obrazów Nikoli miałem przed oczami. Cała galeria była nimi wypełniona. Wszystkie ściany pokrywały rozmaite malowidła, których głównym motywem była Nikola właśnie. Płótna zalegały dosłownie wszędzie. Malunki wykonywane różnymi technikami i z pomocą najróżniejszych środków cieszyły moje oczy. Pejzaże, panoramy, krajobrazy, portrety, akty, landszafty, mariny, akwarele, tempery... do wyboru, do koloru.
A skoro były obrazy, To musiały być także ich ekfrazy. Według mnie: żaden obraz nie istnieje jeśli nie istnieje jego ekraza. Ekfraza, czyli: dokładny opis obrazu, albo tak jak w moim przypadku opis bardzo luźny. Bardziej poetycki, przepojony liryzmem i romantyczną przesadą.
Tak widziałem każdy wizerunek Nikoli, który nosiłem w sobie. We wszystkich wyglądała wspaniale, ale prawdziwym mistrzostwem świata była, jako Wenus, siłą wydarta z obrazu Sandro Botticellego. Ten właśnie obdarzyłem największą sympatią i zakochałem się w nim odkąd zobaczyłem jego reprodukcję, a później oryginał w Galerii Uffizi we Florencji.
Zamknąłem oczy. Po chwili na ekranie przymkniętych powiek pojawił się piękny obraz. W mgnieniu oka znalazłem się na przepięknej plaży, gdzie byłem świadkiem wielkiego wydarzenia jakim miały być narodziny niebiańskiej Nikoli, która dla niepoznaki i zmylenia wszystkich zazdrośników przybrała imię Wenus.
Kolorystyka tempery była bardzo ciepła i jasna. Wszystko jawiło się właśnie w takich, a nawet jeszcze gorętszych barwach. Dołączył do nich także kolor niebieski we wszystkich możliwych odcieniach. Ten zestaw barw zawsze zachwycał mnie, podobnie, jak jeszcze jedna rzecz: całkowity brak czarnego koloru. Świat, który miałem przed oczami owszem był tajemniczy, ale nie przerażający lub  mroczny. Wręcz przeciwnie dominowało tu światło słoneczne, która oświetlało wszystkie postacie lecz najmocniej oczywiście główną bohaterkę, czyli: Nikolę.
Ona już przede mną stała. Stojąc nago lewą ręką zasłaniała kawałkiem materiału swe łono. Ręką prawą osłania zaś swe piersi. Na twarzy Nikoli malował się niewypowiedziany spokój.
Ta przepiękna Istotą, z morskiej piany zrodzona, stała na muszli, która swobodnie unosiła się na falach niedaleko brzegu. Według legendy Wenus narodziła się właśnie z morskiej piany nieopodal skały, która do dziś zwie się jej imieniem.
Petra tou Romiou. Już sama nazwa brzmi niezwykle ciepło i rozlewa się niezwykłym strumieniem po całym ciele.
Długie włosy Nikoli delikatnie rozwiewał wiatr. Ten widok, jak zwykle zaparł mi dech w piersiach. Był tak piękny, tak wyraźny i tak bardzo realny mimo swojej nierealności, że zaniemówiłem, jak zawsze. Poczułem budzące się podniecenie, które szybko osiągnęło swe apogeum. Dalej nie było już podziałki.







Tuż za plecami Nikoli dostrzegłem ptaki latające nisko nad powierzchnią morza. W dali mocno zarysowana jest linia horyzontu. Ale to nie wszystko.
Po prawej stronie zauważyłem postać Hory. Wiedziałem że to ona. Hora była przepasana girlandą z róż, a na szyi miała wieniec z mirtu. Hora trzyma w dłoni czerwony płaszcz, którym chciała okryć nagą Wenus.
Po lewej stronie natomiast znajdowały się dwie splecione ze sobą postacie kobiety i mężczyzny. Z tego co się orientowałem, w oryginale były to Zefiry, kierujące ku brzegowi muszlę, na której stoi naga Wenus. Zefiry były bardzo skąpo odziani w jakieś zwiewne chusty.
Gdy jednak przyjrzałem i mi się bliżej, to doszedłem do wniosku, że byliśmy to my. Nikola i ja. Wreszcie ktoś uchwycił nas w takiej pozie. Spleceni ze sobą, mocno objęci chłonęliśmy bliskość swych ciał. 
W tle zauważyłem jeszcze kwiaty, linię horyzontu oraz drzewa o wydłużonych liściach. 
Nagle obraz przed moimi oczami zaczął robić się niewyraźny i powoli znikał, a na jego miejscu pojawiła się ciemność. Przepiękny seans się skończył. Zbyt szybko. Zdecydowanie zbyt szybko.
Otworzyłem oczy. Byłem w swojej sypialni i leżałem bezwładnie na wznak. Byłem nagi i podniecony. Dookoła mnie rozpościerał się poranek w pełnej krasie.
Wstałem, wykąpałem się i poszedłem do kuchni zaparzyć kawę. Reprodukcja obrazu botticellego wisiała w przedpokoju, więc natrafiłem na nią w drodze do kuchni. Zatrzymałem się na chwilę i na chwilę powróciłem do tych pięknych wrażeń sprzed kilkunastu minut. Był piękny. Moja wizja odwzorowywująca zawarty na nim rajski widok była idealnym odbiciem i odwzorowaniem mojej wizji. Mojej ekfrazy.

Po wypiciu porannej kawy, postanowiłem poszperać trochę w swoich notatkach i różnego rodzaju zapiskach w poszukiwaniu innych ekfraz. Nie wiem nawet po co? Pewnie dlatego, aby czymś się zająć i nie myśleć zbyt intensywnie o Nikoli.
Znalazłem je w jednym z brulionów.
I nagle pojawił się pomysł, aby napisać ekfrazę obrazu, który jeszcze nie istnieje. Ta rzecz jest bardzo trudna, ale zajmie mnie na dłuższą chwilę. Tak właśnie sobie pomyślałem. 
Jak tu jednak opisać obraz, którego jeszcze nie ma? Jak opisać obraz, który dopiero ma się pojawić przed zamkniętymi na głucho powiekami i skrystalizować się na płótnie bądź papierze? Jak mam opisać coś, co jeszcze się nie wydarzyło? Jak mam opisać kogoś, kto jeszcze nie istnieje?
To znaczy, dobra, Nikola istnieje, ale mimo wszystko jak mam pociągnąć to wszystko dalej? Usiadłem przy biurku z długopisem w ręku i siedziałem tak bez ruchu przez dłuższą chwilę. Wiedziałem, wiedziałem, że tak będzie. To znaczy: wiedziałem, że teraz nic z tego nie będzie. Pora jest zbyt wczesna, a za oknem jest zbyt jasno. Będę musiał poczekać do wieczora.








C. D. N.
Zdjęcia: sexeo.pl 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

CIOTKA KATARZYNA Cz. I

Złota Fantazja – Bianka cz.I