Opowiadanie na Walentynki cz.I
Zarezerwowałem stolik we francuskiej, dość luksusowej restauracji. Nie jest to typowe dla mnie miejsce, ale ze względu na Martę i Walentynki, postanowiłem zakosztować nieco luksusu. Raz na jakiś czas jest to przecież wskazane. Nie samą pizzą albo kebabem lub hamburgerem z Maca człowiek żyje. O kaszance, bigosie lub domowym rosole nie wspominając.
Myślałem nawet, żeby upitrasić coś samemu, bo potrafię i wychodzi mi to nawet nieźle i elegancki oraz luksusowy wieczór urządzić u mnie, ale zdecydowałem się jednak na "francuzczyznę". Mam dużo sentymentu do Francji, bo to i Paryż, i Chopin, i miłość francuska – za co jestem wdzięczny najbardziej, i francuskie pocałunki, Wieża Eiffla, cmentarz Père-Lachaise, a na nim grób Jima Morrisona itd. Inna sprawa, że wygrałem tę walentynkową kolację w radiowym konkursie, a to nie było takie łatwe.
Miałem nadzieję, że zrobię dobre wrażenie na Marcie. Od czasu pamiętnego Sylwestra, spotkaliśmy się kilka razy, ale nigdy tak blisko, jak podczas przywitania Nowego Roku. Wtedy, to rzeczywiście się działo i przydarzyło się coś niezwykłego.
Przez pierwsze dni, Marta wyraźnie mnie unikała. Rzadko odbierała ode mnie telefony, zawsze miała gotową wymówkę, gdy proponowałem spotkanie, ale mój upór i konsekwencja w działaniu doprowadziły mnie do upragnionego celu, czyli: do Marty.
Pierwsze spotkanie nie wyszło najgorzej i zaowocowało kolejnym, a potem następnym. Wszystko więc było jak na najlepszej drodze. Dużo rozmawialiśmy i tym samym poznawaliśmy siebie nawzajem. Podczas imprezy nie było na to czasu i wszystko poszło całkowicie w innym, ale bardzo przyjemnym, kierunku. Nie mogłem więc narzekać, ale teraz trzeba było nadgonić i właśnie to robiliśmy.
Umówiliśmy się na godzinę 18:00. Na kilka minut przed umówioną godziną, zameldowałem się na miejscu i czekałem. Chciałem oczywiście, abyśmy razem wkroczyli do knajpki, ale ten pomysł spalił na panewce.
Marta przyszła o czasie, to znaczy: spóźniła się 5 minut, ale kto by zwrócił uwagę na ten szczegół, oprócz mnie, oczywiście. Nie wyolbrzymiałem jednak, bo przecież taka dama, jak Marta nie mogła przyjść od czasie. Odrobinka spóźnienia musiała być. Gdybym ja się spóźnił, to sprawy przyjęłyby całkiem inny obrót, ale się nie spóźniłem.
Marta ubrana była w swoim stylu, to znaczy: na wielką damę. Miała na sobie idealnie dopasowaną suknię w kolorze granatowym. Ta kiecka doskonale podkreślała jej równie doskonałą figurę, ale o tym już wiedziałem. Sukienka miała na nodze rozcięcie, czyli: po naszemu – rozpierdak i odsłaniał on bardzo zgrabną nogę w pończochy z delikatną koronką. W sukience był także dekolt eksponujący biust. Wszystko było w naprawdę dobrym gatunku i z najwyższej półki. Do kolekcji należała też gustowna torebka, którą nosiła na ramieniu. We francuskiej knajpie pojawiła się więc prawdziwa Madame. A Mousieur już na nią czekał. Mousieur, czyli: ja.
Nie wypadłem sroce spod ogona i też zaprezentowałem pełną galę, gdyż założyłem lekki garnitur, na który składała się jednorzędowa marynarka oraz spodnie o prostej linii nogawki z kantem w kolorze jasnobeżowym. Oczywiście obowiązkowa biała koszula i buty wypastowane na wysoki połysk. Odstawiłem się jak stróż w Boże Ciało lub szczur na otwarcie nowego kanału ściekowego. Czas oczekiwania dłużył się niesamowicie. Zawsze taki jest, że gdy na coś fajnego i pozytywnego czekam, to czas zwalnia doprowadzając mnie tym do szewskiej pasji. Dałem jednak jakoś radę.
Zauważyłem ją od razu. Gdy podeszła do stolika, to oczywiście wstałem i odsunąłem przed nią krzesło. Prawdziwy Wersal, bon ton, savoir-vivre, kindersztuba dobre wychowanie i obycie.
– Parles-tu français?... – spytała uśmiechając się szeroko.
– Tak, liznęło się trochę – odpowiedziałem mrugając do niej porozumiewawczo.
– Dlaczego wybrałeś to miejsce? – spytała Marta.
– Chciałem zrobić na tobie wrażenie – odpowiedziałem.
– No i zrobiłeś. Bardzo miłe miejsce – stwierdziła – nigdy wcześniej tutaj nie byłam. Jesteś stałym bywalcem?
– Nie. Tylko wtedy, gdy jest specjalna okazja.
– A jest taka okazja?
– Spotkanie z tobą a poza tym dziś Walentynki.
– Nie lubię Walentynek.
– Ja też, ale skoro już są...
Nagle i znienacka pojawił się kelner, podał nam kartę dań, zaproponował wino...
Wybrałem St. Michael-Eppan Merlot. Cudowne w smaku o kolorze ciemnoczerwonym. W nosie czułem czarną porzeczkę, miętę, lukrecję oraz kawę. Bukiet więc też był zacny.
Francuski wieczór rozpoczął się bardzo miło i przyjemnie.
Zamówiłem wołowinę po burgundzku. Na szczęście Marta nie była wegetarianką, a to danie jest naprawdę wyśmienite. To wyjątkowo miękkie kawałki długo gotowanej wołowiny w aksamitnym sosie z dodatkiem warzyw, idealnie smakujące z gotowanymi ziemniakami. Później pojawiło się Ratatouille, sałatka z kozim serem, czyli: salade de chevre chaud, a na sam koniec Gateau Au Chocolat.
No, to pojechaliśmy, co?
Jak się bawić, to się bawić...
– Masz pewnie coś konkretnego na celu?
– Tak – uśmiechnąłem się – po wszystkim chciałbym cię zwabić do siebie i spędzić z tobą wspaniałą noc, która być może będzie, początkiem wspaniałego weekendu, bo dziś piątek, jutro sobota, więc należy spędzić ten czas bardzo przyjemnie.
– I jesteś na mnie napalony?
– Już od Sylwestra. Nie mogę przestać o tobie myśleć.
– Aż tak?
– Masz coś w sobie, co wtedy rzuciło mnie na kolana.
– A co to było według ciebie?
– Nie mam pojęcia, ale staram się w to nie wnikać zbyt głęboko może skierowała nas ku sobie siła natury.
– Ja też nie rozumiem, co się stało, ale zgłupiałam na twój widok i od razu pomyślałam sobie, że chciałabym z tobą... Chciałabym, żebyś mnie przeleciał. Dziwne, co nie?
– Ale wspaniałe. Miałem tylko jeden minus do całej tej sytuacji i trochę żalu do ciebie.
– Za co?
– Wyszłaś bez słowa i zostawiłaś mnie samego wózku. Wiesz, jak się zdziwiłem, gdy się obudziłem, a ciebie nie było obok.
– Przepraszam – odezwała się Marta, a ja wyczułem w jej głosie prawdziwy żal – przestraszyłam się rano tego, co zaszło i postanowiłam zdezerterować. Gniewasz się jeszcze?
– Zobaczymy jutro – roześmiałem się.
Po chwili jednak spoważniałem.
– Marta, chciałbym, żebyś wiedziała, że żartuję i absolutnie nie musisz się czuć zobowiązana do tego, aby ze mną zakończyć dzisiejszy wieczór. Chciałem po prostu spędzić z tobą dzisiejszy dzień i tyle.
– Zabrzmiałeś bardzo poważnie.
– Nie chcę, żebyś pomyślała, że ja traktuję cię lekko i niepoważnie.
– Okej. Rozumiem co masz na myśli. To, co? Idziemy do ciebie? – puściła do mnie oko.
– Oczywiście.
Gdy podeszliśmy do szatni, czekał ostatni punkt programu. Osoba pracująca w szatni podała mi bukiet czerwonych róż, które wręczyłem Marcie zaskakując ją całkowicie.
– No, to chyba teraz całkiem mnie kupiłeś – uśmiechnęła się.
– Czyli: jedziemy do mnie?
– Pod warunkiem, że będziesz grzeczny.
– Obiecuję, że nie będę.
– Trzymam cię za słowo...
C. D. N.
Zdjęcia: www.sexeo.pl












Komentarze
Prześlij komentarz