Autostopowiczka cz.IV
Ciemno
blond włosa kobieta o niebieskich oczach, zgrabna. Będąc tak
blisko, znalazłem się w bezpośredniej strefie wpływów jej
niezaprzeczalnego seksapilu, a mówiąc szczerze zawsze byłem bardzo
czuły na takie symptomy. Poczułem, że robię się sztywny poniżej
brzucha.
– O
czym myślisz? – usłyszałem pytanie Agaty.
–
Szczerze
mówiąc, to w tej chwili praktycznie o niczym nie myślę, ale mam
coś na myśli – uśmiechałem się.
–
Tak?
Ciekawa jestem co?
Zbliżyłem
usta do jej ust i złożyłem na nich delikatny pocałunek. Chociaż
nie do końca był to pocałunek. Był to taki zwykły i niewinny
całus usta, jakie zwykle praktykuje się przy powitaniach lub
pożegnaniach. To trwało jednak tylko chwilę. Po kilku dosłownie
sekundach pocałunek stał się tym pocałunkiem z prawdziwego
zdarzenia. Pocałunkiem gorącym i namiętnym, rozpalającym zmysłem
i będącym preludium tego, co się za chwilę stanie. I stało się.
Stało się naprawdę szybko. To znaczy: i szybko i wolno
jednocześnie.
W
każdym razie zaczęliśmy ściągać z siebie ubrania nie
przerywając pocałunku.
Agata
okazała się bardzo namiętna. Mnie raczej też nic nie brakowało.
Nawet mimo tego, że w ostatnim czasie zmuszony byłem pełnić
funkcję ascety. Na szczęście nie zapomniałem, jak to jest
odczuwać te silne stany emocjonalne.
Tego
się nie zapomina. Wystarczy tylko jeden, mały impuls, aby wszystko
wróciło do normy. Całowałem więc i pieściłem każdy fragment
ciała Agaty. Zatopiłem się po uszy w tej czynności. Wszystko
między fanami odbywało się jak najbardziej klasycznie. Żadnych
cudów, żadnych fiku-miku, tylko namiętność. Prawdziwa namiętność
wypływająca prosto z nas.
Mam
nadzieję, że to nie zabrzmi śmiesznie, ale dawno nie czułem
takiej bliskości z partnerką, jak właśnie w tej chwili. Wiem, że
przecież widzieliśmy się po raz pierwszy w życiu i o bliskości,
to raczej ciężko jest mówić, ale ja tak czułem. Czułem,
jakbyśmy znali się od dawna. Zupełnie, jakbyśmy wiedzieli o sobie
wszystko i nie mieli przed sobą żadnych skrywanych tajemnic.
Bez
żadnych obaw i wewnętrznych oporów wszedłem w Agatę. Nawet nie
pomyślałem o prezerwatywie. Kiedyś byłaby to pierwsza sprawa,
którą bym zrobił. Założyłbym gumkę, zanim włożę.
Wchodziłem
w moją partnerkę także w najbardziej klasycznej pozycji, jaką
jest.
Agata
leżała na plecach obejmując mnie nogami w pasie, ja na niej
przytrzymując rękami w jej głowę.
Ta
pozycja nie należy do wyrafinowanych i nie często ją
praktykowałem, ale chciałem ten stan zmienić. Szczerze mówiąc:
już dosyć miałem przeróżnych eksperymentów i swego rodzaju
szaleństw w łóżku, wymagających ode mnie ekwilibrystyki.
Odkrywałem coraz więcej zalet takiego właśnie zbliżenia. Przede
wszystkim umożliwiało ono przytulenie się całym ciałem do
partnera, namiętne spoglądanie mu w oczy i do tego możliwości
całowania były zdecydowanie bardziej nieograniczone od innych
pozycji. Poza tym pozycja klasyczna pozwala kontrolowanie pchnięć i
tym samym przyspieszanie lub zwalnianie stosunku. Wszystkie sznurki
miałem więc w swoich rękach i mogłem odpowiednio za nie pociągać.
To była rzecz nie do pogardzenia. Czułem się wspaniale. Wszystko
było świetne, doskonałe, wręcz idealne. Gdybym tego nie
przeżywał, to uznałbym za niemożliwe.
To
była prawdziwa bliskość. Takiej zażyłości nie doświadcza się
często. W każdym razie, jeśli chodzi o mnie. Niesamowita sprawa.
Sam nie mogłem w nią uwierzyć. Wszystko jednak miałem przed sobą
czarno na białym.
Nasze
miłosne jęki rozkoszy wypełniły całą przestrzeń. Splecione ze
sobą i misternie zszyte, utworzyły prawdziwe epickie dzieło
symfoniczne, którego byliśmy autorami i jedynymi wykonawcami.
Nasze
ruchy stawały się coraz szybsze, intensywniejsze i mocniejsze.
Płonął w nas potężny ogień. Czuliśmy go w sobie. Skąpani w
nim od stóp aż do głów, płynęliśmy na falach ekstazy przed
siebie nie bacząc, gdzie nas zaprowadzą te płomieniste fale.
Byliśmy niczym dwa krzaki gorejące. Rzeczywiście płonęliśmy z
rozkoszy, która nagle i niespodziewanie otuliła nas swym płaszczem,
niczym ciepłą kołdrą...
Doszliśmy
oboje, jednocześnie wspięliśmy się na ten najwyższy szczyt, na
jaki można się było wspiąć. Po osiągnięciu punktu
kulminacyjnego zastygliśmy na dłuższą chwilę, wtuleni w siebie
łapczywie łapiąc powietrze i ciężko oddychając.
Trzymałem
mocno Agatę w objęciach. Gładziłem lekko dłonią jej ciało i
czasami składałem na jej twarzy delikatny pocałunek.
Było
mi wspaniale, czułem się równie cudownie. Niesamowicie i
niebiańsko. Czułem się naprawdę jak w niebie.
Poranek
nadszedł szybko i jak to zwykle bywa na początku lata. Kiedy
otworzyłem oczy wycinek dookoła mnie było już jasno. Agata leżała
tuż obok i patrzyła na mnie. Uśmiechnęła się.
–
Dzień
dobry. Jak minęła noc? – spytała.
–
Dzień
dobry – odpowiedziałem – wspaniale.
–
Co
powiesz na jajecznicę, którą zaproponuję na śniadanie?
–
Świetnie
– ucieszyłem się – mogę jednak najpierw poprosić o kawę?
–
Jasne.
Nie
ma to, jak dobrze zacząć dzień. Kawa bardzo to ułatwia, a
jajecznica tylko upewniła mnie w kwestii wspaniałości tego dnia.
–
Mogę
mieć do ciebie prośbę? – spytałem przy śniadaniu –
Zabierzesz mnie na cmentarz?
–
Chcesz
pojechać na grób Renaty? To bardzo miłe z twojej strony.
Myślę,
że Agacie zrobiło się bardzo przyjemnie w tym momencie.
–
Tak
– potwierdziłem.
–
Nie
śpieszne ci do przyjaciół?
–
Myślę,
że wizyta na cmentarzu jest ważniejsza.
Upłynęło
jednak trochę czasu, zanim znaleźliśmy się przy grobie mojej
wczorajszej, mistycznej autostopowiczki. Nie mogłem ogarnąć całej
armii myśli, które przetaczały mi się przez głowę w tej chwili.
Poza tym to niezwykłe odczucie mrowienia całego ciała było
niezwykłe. Te cholerne mrówki chodziły mi pod skórą, robiły to
coraz natrętniej i wcale nie zamierzały przestać.
Od
wczoraj wszystko przybierało kształty czegoś absolutnie
niespotykanego. Wydawało się jakby z horroru wyciągnięte.
Niezwykłe, osobliwe i niebywałe, ale nadzwyczaj pasjonujące i
umiejące porwać swą niebywałością oraz rzadkością. W sumie to
zawsze lubiłem takie klimaty, ale nigdy w życiu nie przypuszczałem,
że stanę się ich bohaterem...
W
moim przypadku ciąg wydarzeń był bardziej rozbudowany i wykraczał
poza schemat takich opowieści, które można traktować nawet jako
element folkloru danego miejsca. Nieco upiorny element. Czy tak
właśnie miało być? Dlaczego ja? Mam się czuć wyróżniony, czy
też uważać na siebie?
Nie
rozumiałem też jednej sprawy. Dlaczego Renata chciała zrobić mi
dobrze ustami? Co to mogło oznaczać?
No,
to mam zagwozdkę. Mam nad czym myśleć, gdyby przez przypadek mi
się nudziło.
Komentarze
Prześlij komentarz